Holiday 01
Nie wiedzial jak dlugo to trwalo. Minute a moze godzine. Kiedy ocknal sie i rozejrzal dookola stwierdzil, ze nikogo w poblizu nie ma. Momentalnie wpadl w panike. Mysli klebily sie w glowie, kotlowaly, zderzaly ze soba . Sekundy znikaly jedna za d**ga a on stal bezdradny i zdruzgotany. Czy to juz sie stalo? Czy wciaz jeszcze trwa? Zgrzytnal zebami. Przed oczyma pojawil sie obraz zony. Widzial ja teraz dokladnie jakby rzeczywiscie tam stala. Zamrugal. I wtedy wszystko rozwialo sie niczym mgla. Czy tak ma sie skonczyc ich wspólne zycie? Po tylu latach bycia razem, po tylu wspólnych przezyciach? Przeciez bylismy szczesliwi… nawet dzisiaj zanim oni… tylko dlaczego ona… czyzby caly czas udawala? Nie, to niemozliwe – prowadzil ten dialog ze soba – a wiec co? Czy brakowalo jej czegos? Zaklal cicho. Jeszcze raz rozejrzal sie wokól siebie i nie bardzo wiedzac co robic ruszyl przed siebie. Kroki stawaly sie coraz szybsze, jakby w ten sposób chcial zagluszyc wewnetrzny ból. Jakby chcial zdusic ta bombe, która rozrywala go od srodka. Cieple, morskie powietrze owiewalo mu twarz. Zdenerwowal sie jeszcze bardziej. Byl zly na wszystko i wszystkich. Nie potrafil jednakze pozbyc sie tej natretnej mysli, która krzyczala do niego: szukaj ich! Wiedzial, ze to nic nie da, wiedzial, ze wszystko stracone lecz brnal do przodu z uporem, brnal zszokowany z pytaniem na ustach: gdzie oni sa?
Kilkadziesiat metrów przed nim zobaczyl jakies sylwetki. Bylo ciemno ale wiedzial, ze to nie zludzenie. Przyspieszyl. Czul pulsowanie w skroniach, czul jak nabrzmialy mu zyly. Moze to jednak sie nie stalo…moze trwalo to wszystko sekundy? – ludzil sie coraz bardziej. Kiedy wreszcie byl na tyle blisko zeby sie zorientowac, ze to nie oni jakby nagle cos z niego uszlo. Ugiely sie pod nim nogi i gotów byl zrezygnowac.
– czy cos panu jest? – uslyszal zatroskany glos.
– nie, nic, wszystko w porzadku – odrzekl starajac sie nadac twarzy normalny wyraz.
– napewno? nie wyglada pan dobrze…
– tak, wiem – wydusil przez zacisniete zeby – ale nic mi nie jest…
Gdyby oni tylko wiedzieli. Nic mi nie jest – co ja mówie do cholery.
– szukam grupki chlopców – odezwal sie w koncu po dlugiej chwili milczenia.
– nie przechodzili tedy? – mówil przez zacisniete zeby.
– tak, przechodzila tedy taka grupka… jakies dziesiec minut temu
Dziwne spojrzenia przesunely sie po twarzy Krzysztofa. Czemu tak patrza?
– byla miedzy nimi kobieta…
Mezczyzna zadrzal. Chcial zapytac, slowa cisnely mu sie na usta, czul ze oni widzieli wszystko, ze zorientowali sie… ale nie potrafil. Stal i patrzyl nerwowo zaciskajac piesci. W gardle mial jakby zatyczke, która zatrzymywala fale. W koncu, przelamujac swój strach, czujac ogromne upokorzenie i niemoc wydusil z siebie:
– gdzie? w która strone?
– tam – wskazali na pensjonat znajdujacy sie dwiescie metrów dalej.
Kiwnal lekko glowa, co mialo chyba oznaczac podziekowanie i pobiegl we wskazanym kierunku.
– czy myslisz to co ja? – dziewczyna spojrzala na swojego kolege.
– tak.
– chyba masz racje…
Zamilkla. Oboje patrzyli na mezczyzne oddalajacego sie od nich szybkim krokiem.
Myslal pewnie, ze to zatrzyma, ze wyrwie ja ze szponów…
– chwileczke – czyjas reka zatrzymala go tuz przed wejsciem.
Nieznajomy spojrzal w jego bledne oczy i zapytal stanowczo:
– szuka pan czegos?
– slucham? – Krzysztof prawie nieprzytomnie odpowiedzial i chcial sie przepchac do przodu.
– co pan robi? – uslyszal i poczul ze ktos wykreca mu reke.
– a pan co robi?
Ochroniarz obezwladnil go bardzo szybko:
– jest pan pijany – siegnal po krótkofalówke i powiedzial: podeslijcie mi patrol, jakis facet chce sie wedrzec do osrodka.
Krzysztof jakby dostal obuchem. Spojrzal i w koncu zrozumial. Mundur nie pozostawial zadnych watpliwosci.
– prosze pana, ja chcialbym wyjasnic…
– chwila – przerwal mu.
W radiostacji dalo sie slyszec wyraznie: zaraz podjedziemy.
– slyszales? – powiedzial – wyjasnisz to nam za chwile.
– ale ja musze… – zaczal sie szamotac.
Poczul silne pchniecie i momentalnie zostal sprowadzony do parteru.
– uspokój sie, zaraz bedzie na miejscu patrol
– zabiora cie, wytrzezwiejesz, pewnie nie ominie cie mandat, wiec lez spokojnie
– pan nie rozumie – próbowal protestowac Krzysztof.
W tym momencie po raz kolejny zatrzeszczala krótkofalówka. Ochroniarz przycisnal go mocniej reka i zapytal:
– no jak tam jedziecie?
– tak, juz dojezdzamy.